12 maja 2024r. Imieniny: Pankracego, Dominika, Domiceli
Gospodarz strony: Andrzej Dobrowolski     
 
 
 
 
   Starsze teksty
 
Cywilizacja ogólnoludzka jest jeno widziadłem

http://www.czasgarwolina.pl         Światowym prekursorem nauki o cywilizacji był Polak Feliks Koneczny. Jego stuletnia książka "O wielości cywilizacji" należy do kanonu akademickiego w krajach anglosaskich, a od upadku komunizmu i w Polsce studenci nauk społecznych wiedzą, że "książki Konecznego trzeba znać koniecznie".

         Czas Garwolina przedstawia poniżej fragment jego książki w dwojakim celu.

         Garwolińskim czytelnikom tekst Konecznego podsunąć może materiał do dyskusji przy piwie o tym, że nasze lokalne spory biorą się często nie ze złej woli, ale odmiennych metod życia jakie w naszych i sąsiedzkich rodach obowiązują.  ("- Jeżeli ktoś nie rozumie dowcipu: - Która godzina? - Też bym coś wypił!, to nie należy do naszej cywilizacji - Alosza Awdiejew).

         Po wtóre, tak już zupełnie poważnie: Koneczny odkrywa mechanizmy walki jaka toczy się o cywilizację jaka zapanuje na jednoczącej się planecie.

         Koneczny określił cywilizację jako system, mechanizm życia zbiorowego ludzi. System taki musi być - jak to pisze swoim archaicznym językiem polskim -"współmierny", to znaczy wewnętrznie niesprzeczny, wewnętrznie logiczny, wewnętrznie kompatybilny. Jeśli w cywilizacji łacińskiej (czyli zachodnioeuropejskiej - obejmującej dziś Europę Zachodnią, Ameryki i Australię) jednostka ludzka została uznana za indywidualne stworzenie boskie, to jawi się jako osoba osobna od społeczności, chroniona prawem przed społeczeństwem! Po zniesieniu w życiu publicznym odniesienia się do tego założenia, automatycznie znika podstawa do utrzymania w życiu publicznym nienaruszalnych praw jednostkowych człowieka - wolności osobistej, własności prywatnej, sprawiedliwych relacji z innymi; od tej pory są one relatywizowane w imię interesu społecznego. Na miejsce Boga w wyobraźni zbiorowej w miejsce absolutu wchodzi w takim świecie "ludzkość", "społeczeństwo", "komuna ludzka", a miejsce kapłańskie zajmuje automatycznie władza społeczna. Po usunięciu więc z cywilizacji łacińskiej fundamentu (Boga, Prawdy, Ładu) odróżnionego od sfery władzy (Cezara) degeneruje się ona, zamiera, automatycznie przekształca w cywilizację bizantyjską, a potem chińską, gdzie jednostka jest niczym. (od "Car smutny? My umrzem, rozweselim cara!", do padania plackiem przed "Boskim cesarzem - Synem Nieba").

          Alternatywą dla powszechnego zapanowania łacińskości nie jest jednak dziś prawdopodobnie cywilizacja bizantyńska, chińska, hinduska, czy islamska (te wchłonęły zbyt wiele łacińskości w jej prawie, nauce, filozofii i znacznie się do niej chcąc nie chcąc upodobniają). To wewnętrzna choroba świata Zachodu sprawia, że jej panowanie przestało być pewne.

 http://www.czasgarwolina.pl         Chorobą tą jest oświeceniowa propozycja stworzenia sztucznej cywilizacji "ogólnoludzkiej", cywilizacji "praw człowieka" - propozycja stworzenia ustroju życia z pełnią praw jednostkowych ludzi, ale bez uznania transcendentnego Stwórcy Praw w życiu publicznym, z demokracją w której rzekomo nikt nie jest rządzony bo każdy rządzi (ma to być wolność obywatela rządzącego swym państwem, ale nie swym ubezpieczeniem emerytalnym); ale i ze sterowaniem świadomością publiczną przez luminarzy traktujących ludzi jak hodowlę wedle ONZ-etowskich przepisów: jako "człowieków" kreowanych lub abortowanych, szczepionych, karmionych, pozbawianych wrodzonego wstydu, inseminowanych, indoktrynowanych propagandowo, zatrudnianych, bawionych, eutanazjonowanych, i urzędowo grzebanych.

 http://www.czasgarwolina.pl         Pomińmy to, że to horror i zadajmy sobie pytanie techniczne: czy ta faszystowska cywilizacja "ogólnoludzka" jest "współmierna", tzn. wewnętrznie zgodna? Odszukajmy odpowiedź we fragmentach książki Konecznego (podajemy ją z zachowaną pisownią oryginalną). Dzięki temu, że profesor pisał po polsku, możemy czytać tekst bez tłumaczenia zabijającego koloryt wypowiedzi dżentelmena sprzed stu lat.

           A. Dobrowolski

 

Fragment książki "O wielości cywilizacji"

          Wyobraźmy sobie, że w pewnym rodzie część członków pragnie pozostać przy spółce, a część urządza wspólnotę, a jeszcze inni organizują się w despocyę i przypuśćmy, że jedni uznają następstwo do godności starosty rodowego, tudzież prawo spadkowe wogóle według primogenitury, inni jednak według minoratu; dajmy na to, że jedni żyją w monogamii a drudzy w wielożeństwie; ci uznają własnością wszelki dorobek pracy, lecz tamci zabierają im wszystko, co jest "ponad potrzebę" - i że to wszystko dzieje się w jednym i tym samym rodzie. Jak długo będzie trwać taki ród we wspólnym gospodarstwie? Rozleci się oczywiście natychmiast!

            O żadnem z przytoczonych powyżej urządzeń [tzn. zasad urządzania społeczeństwa] nie można powiedzieć, iżby było niezdatnem do urządzania rodu; owszem wszystkie są do tego jednako możliwe. Każdy ze zwolenników którejkolwiek z tych norm mógłby założyć i urządzić ród prosperujący. Byle tylko osobno! byle tylko wszystkie te normy nie spotykały sie w jednem zrzeszeniu!

         Rzecz prosta, że w każdem zrzeszeniu muszą być wprowadzone jakieś prawa, bo inaczej nic się nie utrzyma. Ale prawa nie mogą być dobrane jakkolwiek! Nie mogą istnieć równocześnie obok siebie prawa ze sobą niezgodne, bo w takim razie także nic się nie utrzyma.

        Nie może istnieć zrzeszenie urządzone według dwóch lub więcej metod trójprawa [familijnego]; w jednem zrzeszeniu może panować jedna tylko metoda trójprawa [logiczny zestaw, pakiet]. Normy trójprawa muszą być tak dobrane, iżby wszystkie były sobie współmierne, jako ta sama trójprawa metoda. Jakżeż wyrobić metodę przy niewspółmierności? Np. czyżby dała się urządzić wspólnota rodowa przy polygamii? Dla tej formy prawa małżeńskiego właściwą jest despocya rodowa, bo inaczej rozwichrzyłyby się gałęzie tej samej rodziny, a cóż dopiero gałęzie rodu! A z drugiej strony czyżby dała się utrzymać monogamia bez własności indywidualnej? Tu każdy ojciec wywalczy sobie własność osobistą i dziedziczną. Trójprawo musi być tedy dobrane konsekwentnie i tylko te społeczności rozwinęły się, które spełniały zasadnicze prawo historyczne.

 http://www.czasgarwolina.pl       Czy wystarczy atoli zachowanie metody w samem trójprawie familijnym [czyli rodzinie, własności i dziedziczeniu]? Jakiżby ład panował w rodzie [czyli zrzeszeniu wielu familii], którego każda gałąź trzymałaby się odmiennej rachuby czasu? i czyby w takim razie nie zagnieździła się ta odmienność nawet wśród członków tej samej gałęzi! A cóż dopiero gdy chodzi o opanowanie czasu? Umiejącym czas oszczędzać i przestrzegającym terminu zawadzaliby wspólnicy, którym czas obojętny, a po pewnym czasie ci staliby się pasorzytami tamtych; czy tamci daliby się długo wyzyskiwać? Taki ród musiałby się rychło rozszczepić na dwa.

       Nie wystarczy atoli wspólna metoda w trójprawie wraz z jednakowem czasomiernictwem i z jednakową metodą opanowywania czasu. Pozostaje jeszcze stosunek do pięciu kategoryj bytu. [Te pięć kategorii bytu to quincunx - dobro, prawda, zdrowie, dobrobyt, piękno].

       Czyż mogłoby rozwijać się i kwitnąć zrzeszenie, w którem panowałyby rozmaite a wykluczające się wzajemnie poglądy na moralność, a więc w konsekwencyi pojawiłaby się niezgodność poglądów na sprawiedliwość, na wychowanie dzieci, na egoizm i altruizm, wreszcie na wzajemny stosunek płci i na samą istotę rodziny? Gdzie w takich zasadniczych zagadnieniach rozłam, cóż to za zrzeszanie się? chyba po to, żeby się nawzajem wytępić?! .

        Trzeba więc do utrwalenia się i rozwoju zrzeszenia nadto jeszcze współmierności pojęć z pięciu kategoryj bytu [czyli qiuncunxa], względnie z tylu i takich kategoryj, jakie w danym zrzeszeniu istnieją.  Metody postępowania wobec quincunxa bytu ludzkiego rozstrzygają również o zrzeszaniu się. Metody przeciwne wiodą do nieprzyjaźni, wywołują często żądzę wzajemnego tępienia się.

         Bywa to prawidłem, że nastaje walka zrzeszeń, gdy w bezpośrednim sąsiedztwie znajdą się z sobą sprzeczne metody quincunxa i trójprawa. Zbliżenie zaś zrzeszeń drobnych o tej samej metodzie, lub o metodach podobnych współmiernych, prowadzi  do łączenia się w zrzeszenia większe. W ten sposób powstaje z rodów plemię, z plemion lud.

        Wszystkie owe zapytania, które sobie zadawaliśmy przed chwilą, ażeby zilustrować zagadnienie, czy osoby o rozmaitych zapatrywaniach i wnoszące do rodu rozmaite urządzenia niewspółmierne [tzn. zasady sprzeczne] mogą tworzyć stałe wspólne zrzeszenie rodowe, wszystkie owe wątpliwości można sobie powtórzyć, wnosząc kwestye, w jakich powstaje plemię. Zachodzą  tu całkiem te same względy co przy tworzeniu i ustalaniu rodu. I jeszcze po raz trzeci powtórzy się to samo, gdy chodzi o możliwość zespolenia się plemion w lud.

         Jeżeli życie zbiorowe ma być stałe i skuteczne, musi zachodzić współmierność struktury zrzeszenia, to znaczy, że pomyślność struktury zrzeszenia jest tem większa, im bardziej członkowie tegoż trzymają się jednakowej metody w urządzaniu życia.

        Gdy w jakiem zrzeszeniu współmierność ta jest tylko częściowa, natenczas metoda zachodzi na metodę i życie rozwichrza się, skoro pewna kategorya życia może być urządzona według innej metody, a druga kategorya znów według innej. W takiem zrzeszeniu kultura czynu musi upadać coraz niżej, aż dojdzie do tego, iż ci zrzeszeni nie zdołają się zdobyć na żaden czyn rozumny. Bez konsekwencyi w sprawach i poglądach nie może być metody - a taki brak musi wkońcu wystąpić jaskrawo i wieść do jaskrawych również wstrząśnień w zrzeszeniu, im zaś one większe, tem gwałtowniejsze muszą nastąpić objawy rozprężenia.

         Ciekawych a wielce pouczających przykładów dostarcza studyum starego, a dotychczas niewyzyskanego skarbca etnologicznego Bastiana. Opisywane przez niego kraje azyatyckie i afrykańskie zamieszkałe są przez zbiorowiska rodów, rzadko kiedy dochodzące do szczebla plemienia. Materyał zbierany przez Bastiana w trzeciej ćwierci XIX wieku wykazuje przerozmaite formy trójprawa [familijnego] i defektownego qiuncunxa [czyli pięcioprawa cywilizacyjnego] u zrzeszeń blisko siebie osiadłych, często nawet pokrewnych. Na obszarach setek mil istnieją niemal same tylko nikłe zrzeszenia. Bastian stwierdzał tylko stan rzeczy, nie umiejąc wysnuć z tego wniosków, jakie (mem zdaniem) wprost narzucają się. Nie łączą się owe zrzeszenia, bo i nie mogą łączyć się dobrowolnie, gdyż przeciwne sobie ustroje życia rodzinnego, przeciwne urządzenia [tzn. zasady] ekonomiczne, wiodą w najlepszym razie do wzajemnego unikania się. Brak między nimi punktów zaczepienia do porozumienia się, lecz jest ich mnóstwo do nieporozumień.  Toteż w rojowiskach tych rodów i drobnych zaledwie plemionek panuje stan wojenny. Prymitywność zrzeszeniowa [istnieje] od wieków i na wieki, dopóki pewna metoda ustroju nie zapanuje nad znaczniejszym obszarem, wyparłszy metody inne. Tylko bowiem przy wspólności metody zrzeszeniowej da się z takiego rojowiska wytworzyć zrzeszenie poważniejsze. Bo czyż może być w jednym społeczeństwie więcej struktur społecznych jak tylko jedna?

       Ujednostajnienie metody życia zbiorowego następuje niekoniecznie dobrowolnie. Jeżeli pośród walk ościennych plemionek o rozmaitej strukturze jedno z nich podbije sąsiadów i zwierzchnictwo swe zdoła utrzymać stale, nastaje tępienie urządzeń rodów podbitych, a narzucanie trójprawa zwycięzcy i jego urządzeń społecznych. Pokonani szczupleją coraz bardziej w liczbie i w obszarze, ulegają naciskowi, i o ile nie wymierają lub nie emigrują, albo wytworzą warstwę wzgardzaną, podrzędną, albo tez przysposobią się i przypodobnią zwycięscy. Nigdy nie będziemy wiedzieć, ile rodzajów rozmaitych urządzeń społecznych zaginęło, nie wzniósłszy się ponad prymityw, ażeby zaniknąć w odmiennym ... prymitywie. Te urządzenia i poglądy, które zdołały zawładnąć większym obszarem i liczniejszą ludnością, nabierają możności, żeby po wiekach sięgnąć do wyższych szczebli rozwoju.

        Ta możliwość tyczy atoli tylko tych wypadków, gdy w walce uległy urządzenia niższe wyższym, tj. zdatniejszym do rozwoju lub już wyżej rozwiniętym. Ale nie zawsze tak bywa. Wiadomo z czasów historycznych, jak często zwycięscą w walce orężnej bywał żywioł niższego rzędu; nie mamy powodu przypuszczać, że w prehistorii lub pomiędzy plemionami prymitywnemi było lub jest lepiej. Niejedno zwycięstwo miało ten skutek, iż prymitywność spetryfikowała się, a prawdopodobieństwo dostąpienia wyższego szczebla rozwoju zmniejszało się z wieku w wiek.

          Przez zwycięstwo pewnej formy ustroju rodowego nad odmiennemi ościennemi formami dochodziło się czasem do zrzeszenia wyższego typu, bo z rodów mogło wytworzyć się plemię. Ale nie zawsze urządzenia plemienne stanowiły postęp wobec wszystkich rodowych. Innemi słowy: Niema postępu w rozwoju społecznym bez złączenia się rodów w plemię, ale nie każde plemię stanowi postęp.

          O postępie rozstrzyga warunków wiele, ale choćby wszystkie najpomyślniej się zbiegły, nie zdadzą się na nic, jeśli nie odniesie zwycięstwa znaczniejsza ścisłość metody. Wielce pouczającego przykładu dostarczają nam dzieje starożytnej Hellady.

           Jakżeż wysoko stanęły w Helladzie kategorye prawdy przyrodzonej i piękna, nauki i sztuki! Ateńczykom powiodło się narzucić swe prace i pojęcia w tych dziedzinach całej Grecyi i daleko poza Grecyę.  Ale stosunek do trzech innych kategoryj człowieczeństwa pozostawał niemal w każdym zakątku Hellady innym. Inaczej wychowywano i ćwiczono młodzież w Atenach, a w Sparcie i inne pojęcia o zdrowiu panowały w Atenach, inne w Sybaris. Dobrobyt w innych objawiał się formach w Lacedemonie, w innych zaś w Koryncie. Co uchodziło za moralne w Tebach, wywoływało zgorszenie w Argos. Stosunek Hellenów do pięciu kategoryj quincunxa  był bardzo różny, pełen nawet sprzeczności tak dalece, iż o jakiejś współmierności nie ma wcale mowy. Ależ nawet metody opanowania czasu były różne! A jakżeż chorzała cała Grecya na chwiejność trójprawa, zwłaszcza w poglądach na prawo majątkowe. Toteż w Helladzie jedno tylko było stałem: stałość przewrotów. Przechodziło się od systemu do systemu, aż wywiązał sie z tego ogólny bezwład. Ani ekspanzya hellenistyczna Aleksandra Wielkiego nie zdołała podnieść Grecyi. Ani więc nauka, ni sztuka, ani najbardziej zwycięskie wyprawy wojenne nie zdołają  ... wyręczyć trójprawa, jako fundamentu zrzeszenia.

        Rozdzielna pozostała Grecya na tyle "kantonów", ile było na jej obszarach metod trójprawa, opanowywania czasu, i stosunku do quincunxa.  Nie połączyły się te "kantony" w jedno znaczniejsze państwo, bo nie nastąpiło ujednostajnienie tych metod, a bez ujednostajnienia nie można było wytworzyć większego zrzeszenia. Dopiero Rzymianie narzucili przemocą rzymskie trójprawo.

         Niewspółmierność fundamentalnych warunków zrzeszeń pogrążyła Greków w konieczności poprzestawania na "państewkach". Zrzeszenie nie mogło się rozszerzyć poza obszar, na którym panowała współmierność urządzeń i poglądów danego typu. Ponieważ żaden z tych typów nie stał się ogólno-greckim, więc nie mogło tez powstać zrzeszenie ogólnogreckie.

       Co więcej, stwierdzić należy, że nigdzie w Grecyi nie było należytej ścisłości w metodzie czynników zrzeszeniowych, ani nawet na niedużym obszarze, gdzie dana metoda obowiązywała.  Wszędzie więź społeczna była skutkiem tego słaba.

          Nieustanne zaś wojny greckich państewek pomiędzy sobą tłumaczą się właśnie tem, że w bliskim sąsiedztwie znalazły się sprzeczne często z sobą metody quincunxa i trójprawa.

         Tak więc historya grecka w starożytności dostarcza nam dowodu, jako prawidło współmierności obowiązuje zrzeszenia wszelkiego rodzaju, niższe i wyższe i na wszelkim szczeblu rozwoju. Im ściślej przeprowadzona jest współmierność urządzeń i poglądów, tem silniejsza więź społeczna, tem więcej w takiem zrzeszeniu siły do tego, by stać się zawiązkiem jeszcze większego zrzeszenia.

         Lecz jeden warunek: współmierność musi pochodzić z dobrowolnego uznania; musi polegać nie na samym prawie, lecz koniecznie na przekonaniach etycznych. Inaczej wszystko rozleci się.

 http://www.czasgarwolina.pl        Z tych wychodząc założeń, zrozumiemy przyczynę wzrostu Rzymu, tej antytezy Hellady pod niejednym względem. U Rzymian co za ścisłość, co za konsekwencya w metodzie całego ich życia zbiorowego! I jak na całym ogromie rzymskich obszarów panuje to samo pojęcie o państwie, o społeczeństwie, ten sam stosunek do kategoryj bytu i to samo trójprawo u każdego, kto chce być civis romanus! Przez długi czas nie było na tej współmierności żadnej skazy. Ludy wpraszały się pod prawo rzymskie.

       Idealnie zgodny zespół myśli i czynów w zakresie pięciu kategoryj życia wydałby harmonię niebywałej doskonałości, tudzież kulturę czynu niewidzianej mocy i wytrwałości, jakieś społeczeństwo idealne a potężne.  Ale doskonałość nie jest rzeczą tego świata, zawsze i wszędzie czegoś nie dostaje, a czegoś jest nazbyt. Kroczymy często naprzód, lecz niemal zawsze krocząc potykamy się.

      Niedostatków rozmaitość ogromna, ale zalet też niemała! Niezliczoną tedy jest możliwość odmian i odcieni w życiu jednostki, a tem bardziej zrzeszenia; toteż nikt nie zdołałby obmyśleć wszelkich możliwych kombinacyi, powstających skutkiem niezupełnie ścisłej zgodności naszych pojęć co do quincunxa ludzkości. Nie ma się na co porywać; tu rozmaitość obfitsza, niż największa zdolność oryentowania się i ujmowania zjawisk.

       Zachodzi podobieństwo między przedmiotem niniejszych roztrząsań a krystalografią. Czysty kryształ należy do arcyrzadkich wyjątków, ale bez krystalografii byłyby niezrozumiałemi dziwaczne nieraz pomieszanie rzeczywistości. Nauka obserwuje zjawiska poto, by ustanawiać ich systematykę bez względu na to, że czysty schemat jest niemożebny w rzeczywistości.

        Próbą większego czy mniejszego stopnia metodyczności, a zatem rozwoju danej społeczności, są nowo przybywające komplikacye życia zbiorowego, przedtem nieznane. Nowy dział życia nie może stanowić ciała obcego w organiźmie, bo zwróci się przeciwko organizmowi.  Nowy dział życia winien być zasymilowany, a więc wywołać nowe zastosowanie przyjętej metody. Jeżeli jednak nastąpi wyszczerbienie metody, pociągnie to za sobą rozkład.

      Jeżeli zrzeszenie nabiera w siebie nowości, których nie może doprowadzić do wspólnego mianownika, lub które zharmonizować sie nie dadzą - pocznie się rozprzęgać. Nie można bezkarnie dopuszczać do siebie rzeczy niewspółmiernych z sobą, nie dających się skoordynować. Co przeciwne jest metodzie, według której urządzono ustrój zrzeszenia, musi się okazać wrogiem temuż zrzeszeniu.

         Z powyższych rozważań wynika, że metoda stanowi podstawę zrzeszenia.

        Zgodność współmierności i konsekwencyi jest po prostu metodą, skoro zaś rozwój wymaga takiej zgodności, a zatem te tylko zrzeszenia rozwijają się, które opierają się na jakiejś metodzie [czyli cywilizacji].

         Stopień rozwoju zawisł od trafności a ścisłości metody. /.../

         Zsumujmy w myśli wszelkie możliwe pozycye odmian życia rodzinnego i publicznego we wszystkich krajach ziemi, a zrozumiemy, co za ogrom obejmujemy wyrażeniem: życie zbiorowe. Od pierwszych ognisk po dni nasze, ogrom czasu; od pigmejów do ulic N. Yorku, ogrom różnic wszelkich przymiotów ludzkich na ogromie globu! Wszędzie i zawsze znaczy się  jakieś  [a nie neutralne czy ogólne!] życie zbiorowe, niemal wszędzie i zawsze odmienne.

          Odmienność wynika z rozmaitości metod stosowanych do życia zbiorowego. Przerobiliśmy dość już materyału, od przedogiennych krwiopijców do wspaniałej w swem pięknie Hellady, ażeby uznać, że ludzie różnią się zbiorowo nie czem innem, jak metodami ustroju swego życia zbiorowego. Zróżniczkowanie wielkie świata to metody! Gdyby wszystkie ludy trzymały się tej samej metody [jak twierdzi myśl oświeceniowa], zachodziłyby na ziemi tylko różnice szczebli, le
cz nie rodzajów w różnicach życia zbiorowego; byłby jeden tylko rodzaj [zdeterminowany przez "ducha dziejów"] o rozmaitych szczeblach rozwoju [fazach realizacji postępu], możliwego tylko po jednej linii wytycznej, wszystkim wiekom i krajom wspólnej.

 http://www.czasgarwolina.pl        Takiej wspólnej osi dla całej ludzkości niema i dotychczas nigdy nie było. Nigdy bowiem "ludzkość" nie istniała ani historycznie ani socyologicznie; możnaby o niej powiedzieć, że jest widziadłem literackiem. W rzeczywistości istnieją tylko pewne zrzeszenia, cząstki ludzkości, z których tylko niektóre miewają coś wspólnego.

       Nie istnieje żaden ogólno-ludzki ustrój życia zbiorowego, ani też nie ma żadnej ogólno-ludzkiej metody pod tym względem. /.../

Profesor Feliks Koneczny

 

Oto dwa wiersze sprzed 2000 lat obrazujące stosunek dwóch Rzymian do siebie. Z języka łacińskiego przetłumaczył je Zygmunt Kubiak.

 

DO HADRIANA

Ja tam nie chcę być cesarzem:

Błąkać się wśród Brytyjczyków,

Przez scytyjski szron wędrować.

                                                          Florus

 

DO FLORUSA

Ja tam nie chcę być Florusem:

Włóczyć się po wszystkich karczmach,

Wąchać sosy w różnych kuchniach,

Tuczyć swoją krwią komary.

Hadrian

.